Tomasz Pańczyk: Panie Prezesie, nasza poprzednia rozmowa w ramach Gabinetu Spożywczego odbyła się w listopadzie 2021 roku, czyli w okresie kończącej się pandemii i jeszcze przed wojną w Ukrainie. Wydawało nam się wtedy, że pomimo rosnących cen energii, paliw, czy surowców i konieczności podniesienia przez firmy spożywcze cen produktów – widać jednak potencjał dalszego, rentownego rozwoju… Jest marzec 2023 roku – zdecydowanie inna sytuacja geopolityczna, gospodarcza… Proszę powiedzieć jaki był to okres dla Grupy Maspex – lidera rynku spożywczego w Polsce, jak zmieniło się otoczenie biznesowe, w którym działa firma?
Pod koniec 2021 roku wydawało się, że wszystko co mogło się wydarzyć, już się zdarzyło i więcej zaskoczeń nie będzie. Od tego momentu jednak historia przyspieszyła i jako branża – jesteśmy cały czas w trybie zarządzania kryzysowego. Czas pandemiczny już kiedyś omawialiśmy, ale im bardziej oddalamy się w czasie, tym lepiej rozumiemy to, co się wtedy wydarzyło. Ale pojawiły się kolejne dwa zdarzenia, które znowu zmusiły nas do uruchomienia trybu zarządzania kryzysowego - wojna w Ukrainie oraz impuls inflacyjny. Oczywiście konflikt na Wschodzie, z punktu widzenia makroekonomicznego to zdarzenie o charakterze globalnym, jednak z racji położenia geograficznego, ma ogromny wpływ na polską gospodarkę. Z jednej strony - patrząc na nasz rynek - napływ ukraińskich obywateli zwiększa ilość konsumentów, ale z drugiej strony straty odczuwa rodzime rolnictwo w związku z surowcami ukraińskimi, co znacznie obniża ceny w kraju.
Kolejnym wyzwaniem była i jest inflacja. Pamiętam jeszcze kryzys z lat 90-tych, kiedy inflacja była dwucyfrowa, dynamiczna, a spadki były powolne. Natomiast całe pokolenie obecnych managerów wyrosło w warunkach w miarę stabilnych cen. Nie mieliśmy prawdziwych korekt cenowych przez ostatnie 10 lat - patrząc z perspektywy czasu - to były raczej kosmetyczne zmiany. Teraz w branży spożywczej w ciągu tego roku ceny zmieniły się o około 30 proc. Do stycznia 2023 roku zrealizowaliśmy cztery podwyżki cen i wszystko, co wiemy na bazie danych za pierwszy kwartał wskazuje, że mogła to być nasza ostatnia podwyżka. Zauważamy już też wyhamowanie inflacji. Niestety niektórzy mylą spadek inflacji ze spadkiem cen. A wiemy, że tak nie jest. Niestety ceny dalej wzrastają, ale dynamika tego wzrostu zmalała .
Podsumowując, sądzimy, że inflacja powoli spada i jest to trwały trend, jednak nie wiemy w jakim tempie będzie się to działo. Większy rynek wewnętrzny, dzięki nowym konsumentom na pewno firmom pomaga - półtora miliona, czy dwa miliony osób – to istotne liczby.
TP: W styczniu tego roku wartość indeksu cen żywności FAO, będącego wyznacznikiem cen surowców żywnościowych na świecie była na poziomie 130,6 pkt, i była o 17 proc. niższa niż w szczycie z kwietnia 2022 r. W lutym indeks cen spadł po raz 11-ty z rzędu - do poziomu 129,8 pkt. Spadają ceny zbóż, olejów roślinnych, produktów mleczarskich. W Polsce dynamika wzrostu cen produktów żywnościowych na poziomie producenta osłabia się z miesiąca na miesiąc (w grudniu 2022 r. było to już 0,4% wobec listopada). Czy możemy zatem powiedzieć, że zbliżamy się do końca cyklu podwyżek cenników po stronie producentów?
Indeks obejmuje podstawowe surowce rolne - widzimy to na przykładzie pszenicy, która z poziomu 1500-1700 zł w czasie żniw schodzi teraz do 800 złotych. Ale nasza cena nie jest równoznaczna z dzisiejszą ceną zakupu. O ile wolniej wchodziliśmy z podwyżkami w stosunku do dynamiki kosztów, o tyle dzisiaj musimy wprowadzić uśrednienie kosztów surowców. Warto też zaznaczyć, że skład surowcowy to tylko 1/3 kosztów, pozostałe to koszty przetworzenia, opakowań, nakładu pracy, marketingu, logistyki, itd. I na końcu zostaje marża netto. Tak więc ceny żywności przetworzonej reagowały w dużo mniejszym stopniu, niż wskaźniki surowców rolnych. Obecnie widzimy także spadki cen energii. Ale jeśli te urosły 100 proc. a spadają 20 czy 30 proc., to wciąż jesteśmy na bardzo wysokim ich poziomie. To dalej jest znaczny wzrost w stosunku do ceny historycznej. Zakładam jednak, że te spadki to „dobry początek”. Widzimy więc mniejszą presję inflacyjną, co będzie miało pozytywny wpływ na stabilizację cen. Natomiast, żeby mówić o obniżkach cen towarów, należałoby wejść w obszar deflacyjny, a do tego daleka droga.
Michał Siwek: 2022 r. to średnioroczna inflacja na poziomie 14,4 proc., ceny żywności wzrosły przeciętnie o 16 proc. Mimo wyraźnego wzrostu płac, pierwszy raz od 1993 r. doświadczyliśmy realnego spadku wynagrodzeń, o 2 proc. Z drugiej jednak strony np. przychody Biedronki wzrosły o blisko 25%, a wg agencji badawczej Mintel w styczniu 2023 r. blisko 70 proc konsumentów w Polsce oceniało swoją sytuację finansową pozytywnie. Jaki był zatem ten 2022 r. pod względem zachowań konsumenta, czy obserwowali Państwo jakieś zmiany? Czy Polacy bardziej kontrolowali swoje wydatki? A może ze względu na wzrost liczby konsumentów obraz 2022 r. jest zakłamany i tak naprawdę dopiero kolejne miesiące 2023 r. pokażą realny wpływ inflacji na rynek spożywczy?
Ewidentnie tak wysoka inflacja ma wpływ na zachowania konsumentów. Żywność jest spożywana w przewidywalnych ilościach, ale dokonuje się pewne przesunięcie motywowane wrażliwością cenową, czyli poszukiwanie produktu, który daje zbliżone oczekiwania za mniejsze pieniądze. Zawsze tak było, tego nie zmienimy. Spodziewamy się jednak trudniejszego okresu, m.in. nacisku na cenę, co może się odbić w postaci mniejszego wolumenu, zwłaszcza że nasze produkty nie są tymi pierwszej potrzeby, jak mleko czy chleb. Naszą rolą jest to, żeby poprzez właściwą komunikację oraz odpowiednią proporcję ceny do jakości, uchronić się przed tym zjawiskiem. Nie pierwszy i nie ostatni raz jesteśmy w takiej sytuacji. Uważamy, że nasze brandy i jakość produktów same się bronią. Natomiast niestety zarówno poprzedni, jak i obecny rok z pewnością odbiją się na naszej rentowności. Inflacja producencka (tzn. cen surowców) jest zawsze wyższa, niż konsumencka.
MS: Zrealizowaliście 20., największą jak dotychczas akwizycję Maspeksu a CEDC, bo o tej akwizycji mówimy, funkcjonuje w strukturach Grupy już od ponad roku. Jak z perspektywy tego czasu ocenia Pan tę transakcję. Jakie korzyści dla całej Grupy Maspex przyniósł zakup CEDC - lidera na rynku wódki z udziałem powyżej 42 proc. (ilościowo) i największego importera zagranicznych alkoholi w Polsce?
Jak zwykle po akwizycji, pierwszy rok poświęcony jest procesowi integracji funkcji, które są w naszej grupie holdingowej ujednolicone np.: eksport, księgowość, czy platformy technologiczne. Do tego doszły zmiany narzędzi sprzedaży, a także osobowe. To bardzo dynamiczny rok, ale jestem mile zaskoczony jakością pracy wszystkich w nowym otoczeniu, które dzisiaj współtworzymy. Doskonały zespół, który dołączył do nas otrzymał nowe wsparcie, narzędzia i stabilność finansową. To sprawiło, że np. firma znowu zaczęła inwestować w swoje otoczenie produkcyjne.
Jestem bardzo zadowolony z akwizycji. Skala naszego biznesu wzrosła dwukrotnie. Oczywiście mamy świadomość, że rynek alkoholi jest inny, niż sektor spożywczy, który do tej pory reprezentowaliśmy. Komponent akcyzy sprawia, że zostaje nam „trochę” mniej, ale do tej pory widzę tylko pozytywne elementy związane z tym przejęciem. Uważam, że to ostatni moment, kiedy można było zrealizować transakcję w takim wymiarze, na taką skalę i w tej branży – która sprawiła, że jesteśmy pierwszym polskim istotnym graczem na rynku alkoholi mocnych.
TP: Po ponad 30 latach, można powiedzieć przez pokolenie, polskie firmy spożywcze rozrosły się do lokalnych gigantów. W 2021 r. przychody branży wyniosły ponad 312 mld zł a w 2022 r. można się spodziewać, że przekroczyły 400 mld zł. Dla porównania - światowy gigant Nestle w 2021 r. wygenerował przychody na poziomie blisko 370 mld zł. Jaki kolejny krok powinny zrobić polskie firmy, aby stać się graczami globalnymi? Czy jest to w ogóle możliwe?
Liczby są imponujące i mówią same za siebie. Mam bardzo dobre zdanie o polskich firmach. Uważam, że rozwijają się mądrze, a najważniejszym czynnikiem, który nam sprzyja jest czas. Oczekiwania, że nagle polskie przedsiębiorstwa będą zauważone na taką skalę jak zagraniczne koncerny – w momencie, kiedy nasza gospodarka rozwija się od 30 lat w sposób niezależny – jest w mojej ocenie zbyt dużym marzeniem. Potrzeba nam czasu, większego fokusu na produkty brandowe, na budowanie udziału rynkowego . Od samego początku jesteśmy świadomi, że mamy tworzyć produkty bardzo wysokiej jakości w dobrej cenie oraz, co bardzo ważne, mają się one wyróżniać i być rozpoznawalne.
TP: Czy istnieje zatem jakiś sprawdzony przepis na sukces przedsiębiorstwa na rynku?
Patrzę na rozwój firm przez pryzmat reguły „4P”: powstać, przetrwać, przeskalować, przekazać.
Po pierwsze: firma musi powstać, czyli co najmniej kilku przedsiębiorców musi wziąć na siebie pełną odpowiedzialność. Jak już biznes powstanie – musi przetrwać, a w polskich warunkach tylko ok. 10 proc. nowo założonych przedsiębiorstw pozostaje na rynku. Następne jest przeskalowanie. Właściciel jest tutaj bardzo istotny, ponieważ musi się dostosować, a to jest bardzo trudny proces, również psychologicznie. Na ogół wiąże się z przekazaniem pewnych kompetencji menadżerskich, czy poszerzeniem obszaru decyzyjnego, podzieleniem się odpowiedzialnością, zadaniami, tak aby na sukces pracował cały zespół, a nie tylko nieomylny właściciel.
Jak już firma rozszerza swoje obroty i rynek – przychodzi czas na rozsądne przekazanie sterów, aby kolejne pokolenia mogły pracować na międzynarodowy, spektakularny sukces. Oczywiście w tych wszystkich procesach liczy się cierpliwość - firma nie musi być duża, ale musi być zdrowa. Większość firm w Polsce nie ma zaplecza koncernowego, dlatego projekty muszą być prowadzone od samego początku w pewnej dyscyplinie kosztowej, czyli konieczności realizowania zysku. A zysku nie można postrzegać jako bogactwo, ale jako kapitał do realizowania inwestycji. Każdy odpowiedzialny polski przedsiębiorca musi kumulować środki na rozwój. A żeby reinwestować, to trzeba zarabiać.
MS: Dyscyplina kosztowa i akumulacja kapitału – one się już dokonały na rodzimym rynku…
W konserwatyzmie finansowym nie ma nic złego. Jeśli w danym momencie firma jest na dobrym poziomie finansowym i ma własne zasoby, to dokładając do takiej pozycji „lewar” – można zrealizować naprawdę ciekawe i ambitne projekty. Zresztą to jest nasz pomysł na rozwój: procesy po akwizycji staramy się tak poukładać, żeby móc zacząć generować nadwyżki, by następnie do takiego „zwiększonego” biznesu dobrać finansowanie bankowe i pozwolić sobie na to, żeby kupić firmę, która ma np. ponad 40% rynku alkoholi w Polsce. Taka strategia działania wymaga zachowania w odpowiednim momencie wstrzemięźliwości finansowej i dyscypliny. Banki nie udzielą bowiem wsparcia firmom, które są zadłużane ponad miarę. I to tak naprawdę się nie zmienia.
MS: Przedsiębiorcy, konkurenci zastanawiają się: „jak on to robi”? A tutaj taka – wydawać by się mogło – oczywista odpowiedź…
Nasze poprzednie przejęcie miało miejsce 6 lat temu, przez ten czas wypracowaliśmy zysk netto, dbaliśmy o rentowność, zainwestowaliśmy w naszą bazę wytwórczą, zbudowaliśmy pewne nadwyżki u siebie. Jak trzeba było w tym czasie sięgnąć po miliardy finansowania zewnętrznego – nie było z tym problemu. Natomiast – co warto podkreślić – w tak trudnym czasie, uzyskanie potężnego finansowania – rzadko się zdarza i nie jest oczywiste.
MS: Niektóre firmy w Polsce próbują swoich sił na rynku afrykańskim. Mokate od lat jest obecne w RPA, Botswanie czy Namibii. W ubiegłym roku Polmlek zrealizował awangardową jak na polskie warunki akwizycję firmy w Maroko. Firma Mutalo Group działała na rynku napojów energetycznych na obszarze Afryki Subsaharyjskiej. Biorąc pod uwagę prognozy rozwoju gospodarczego i liczby ludności, bliskość rynku jak Państwo jako Maspex postrzegają Afrykę jako kierunek ekspansji? Czy najbliższa dekada będzie w końcu czasem Afryki?
Już tam byliśmy – przed afrykańską wiosną, która zmiotła cały porządek ekonomiczny Północnej Afryki – nie oceniam tych zmian pod innym kątem. Teraz wracamy, ale jest to obecność handlowa z punktu widzenia naszych priorytetów, ponieważ ewidentnie dokonaliśmy bardzo istotnych wyborów, także tych ograniczających. W 2021 roku sprzedaliśmy biznes w Rosji, co nie było łatwą decyzją. Ocena tej decyzji z punktu widzenia późniejszych wydarzeń wojennych, mogłaby dać nam tytuł jasnowidza. Ale wówczas, proszę mi wierzyć, była to „niesmaczna decyzja”, trzeba było zaakceptować straty, byliśmy zmęczeni tym rynkiem po dwudziestu paru latach obecności. Mieliśmy także projekt w Turcji, gdzie też po kilku latach doszliśmy do wniosku, że to nie jest miejsce, gdzie chcemy prowadzić biznes. I z tego rynku też się wycofaliśmy, kiedy należało to zrobić.
Postanowiliśmy skupić się na Europie Środkowej, ponieważ tutaj czujemy się bardzo dobrze. Myślę, że coraz więcej okazji inwestycyjnych będzie pojawiało się także w Europie Zachodniej. To są rynki, gdzie polskie firmy mogą już działać na szeroką skalę. Jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu – było to praktycznie niemożliwe. Byliśmy „mikroplanktonem” w porównaniu do prowadzonej tam skali biznesu. Obecnie dobre firmy branży spożywczej mogą już spokojnie konkurować z innymi graczami na tamtych rynkach. Z punktu widzenia pasywnej obecności nasz eksport ma sprzedaże w prawie 60-ciu krajach. Obecnie nie jest naszym celem prowadzenie działalności o charakterze inwestycyjnym czy wytwórczym w Afryce. Uważamy, że mamy więcej do zrobienia w naszym regionie. Z punktu widzenia chociażby ostatniej akwizycji musimy obronić rentowność naszego biznesu, spłacić kredyty i pracować nad poszerzeniem możliwości dystrybucyjnych. Mało kto wie, że w tej transakcji kupiliśmy też pozycję lidera na Węgrzech poprzez brand Royal, z którym jesteśmy tam pierwszym graczem w kategorii alkoholi. Podsumowując działania eksportowe – skupiamy się na Europie Środkowej i Zachodniej.
MS: Minął już ponad rok od agresji Rosji na Ukrainę. Nasi wschodni sąsiedzi dokonali jednoznacznego wyboru przynależności do świata Zachodu. Dalsza integracja Ukrainy z Unią Europejską wydaje się nieunikniona i w naszej opinii zamiast obawiać się przystąpienia Ukrainy do UE przedsiębiorcy w Polsce i na Ukrainie powinni myśleć jak nasze dobre relacje wykorzystać również biznesowo. Proces taki byłby naturalną transformacją obu gospodarek, czego doświadczyliśmy już na przykładzie Polski i Niemiec. Po przystąpieniu Polski do UE znaczenie wymiany handlowej między naszymi krajami wzrosło. Udział Polski w imporcie żywności do Niemiec zwiększył się z 2,8% w 2003 do 8,7% w 2020 r. W przypadku eksportu żywności z Niemiec udział Polski zwiększył się z 1,7% w 2003 do 6,5% w 2020 r. Co, jako kraj, jako sektor powinniśmy zrobić aby pomóc włączyć Ukrainę do europejskiego systemu produkcji żywności? Jakie to rodzi dla nas szanse a jakie zagrożenia?
Warto podkreślić, że jest taka wola polityczna, natomiast musimy poczekać na efekty. Widzimy jaka jest przepaść między prostą deklaracją a czynami, zwłaszcza, że wynegocjowanie traktatu o przystąpieniu jest wymogiem dość złożonym. To dotyczy gigantycznego obszaru całej gospodarki, polityki czy obowiązującego prawa. Najlepszym rozwiązaniem byłaby umowa stowarzyszeniowa, którą Polska podpisała w 1993 roku a w kolejnych latach wielokrotnie zmieniała. Do Unii weszliśmy natomiast dopiero w 2004 roku. Uważam, że z punktu widzenia europejskich producentów żywności potrzebujemy ujednoliconych wymogów prawnych. Patrzę na Ukrainę z nadzieją, natomiast z drugiej strony pamiętam, że przed wojną to nie było miejsce dla nas i nie rozpatrywaliśmy tam inwestycji z punktu widzenia warunków wewnętrznych. Ale jestem optymistą co do zmiany, ponieważ bodziec jest najsilniejszy z możliwych. Aspiracje są jasno określone dla Ukrainy, natomiast to będzie praca na szczegółach, a nie na deklaracjach ogólnych. Już chociażby nasze obecne niepokoje rolne, które się pojawiają, pokazują trudności . Dużo będzie zależało od tego jak długo ta wojna jeszcze potrwa. Zakładam jednak, że cały proces będzie dobrze zrobiony. Póki co, mamy do czynienia z zachowaniami, którymi kieruje serce, a nie głowa. Oczywiście właściwym jest wspomaganie i otwieranie rynku dla produktów ukraińskich, natomiast powinno to iść w parze z mądrą polityka rolną, która musi być zmodyfikowana. Pamiętajmy, że Ukraina to duży gracz i potęga rolna, więc cały ten proces musi być odpowiednio przeprowadzony.
TP: Niepewność jest wpisana w działalność biznesową, jest jednym z jej fundamentów. Na koniec chcielibyśmy Pana, jako Prezesa największej firmy spożywczej w Polsce zapytać. Jeżeli miałby Pan możliwość poznania przyszłości, to na jakie pytania, w perspektywie 3-5 lat chciałby Pan znać odpowiedź? Innymi słowy jakie widzi Pan największe wyzwania dla firmy w tym okresie?
Świat jest tak skonstruowany, że nie możemy przewidzieć przyszłości. I to jest dobre. Z kolei nasza natura jest taka, że chcemy, żeby ktoś nam powiedział jaka ta przyszłość będzie. To jest to bogactwo analityków obszarów gospodarki, którzy mają nam przepowiedzieć przyszłość. Ale to jest dalej tylko obietnica. Znajomość przyszłych trendów czy cen byłaby nieoceniona. Parę razy uczestniczyłem w pewnych rynkowych niszach , które później stały się kategoriami. Udało nam się być w miarę wcześnie w sokach marchwiowych, które stały się później kategorią polskiego rynku. Udało nam się wcześnie być w makaronach, które stały się nie tylko dodatkiem do zupy, ale samodzielnym posiłkiem. Teraz współtworzymy coś, co jest fantastyczną przygodą, mianowicie rozwój przekąsek w opakowaniach typu pouch. To już nie tylko mus owocowy, to również drugie śniadanie. A więc czasami jest to nowy produkt, czasami jest to nowa forma podania. Jeśli mówimy o trendach spożywczych to na pewno cenna byłaby wiedza w jakim kierunku zmierzamy. Czy pojawiające się zachowania to są tylko korekty typu, odrzucania mięsa, które w przyszłości też się może obronić np. ze względu na hodowlę laboratoryjną czy wytwarzanie w sposób bardziej humanitarny. Czy to jest coś, co będzie zmieniało rynek? Chciałbym to wiedzieć. Jeśli patrzymy na produkty z naszego portfolio, to one się dobrze mają – są roślinne, odżywcze, zmieniające się w prozdrowotnym kierunku, dostarczające coraz mniej kalorii, ale bez kompromisu smakowego. Pewnie zapytałbym o hity produktowe, które będą przebojami. Tak jak przebojem stały się produkty w opakowaniu pouch w Polsce.
Z drugiej strony branża jest bardzo konserwatywna. Zupełnie nie oczekujemy rewolucji smakowej. Zmiana nie ma polegać na tym, że gdy idę na obiad do mamy to wszystko ma smakować inaczej. Ma smakować tak, jak smakowało kiedyś. I to jest właśnie coś, co jest siłą . Branża spożywcza jest rewolucyjna z punktu widzenia technologii, z punktu widzenia kosztu, z punktu widzenia wpływu na środowisko. Tam rewolucja jest mile widziana. Ale z punktu widzenia tego, co oferuje na końcu – jest jedną z najbardziej konserwatywnych. Ostoja konsumenckiego konserwatyzmu w wyborze produktów spożywczych bardzo stabilizuje nasz biznes. Obecne potrzeby konsumentów to przede wszystkim aspekt zdrowotny. Żywność ma być zdrowa, ma smakować i musi być tak zapakowana, żeby była wygodna w użyciu. Produkt, który jest dobry, spełnia te wszystkie wymogi i cenowo „nie zabija” – to jest to, czego oczekujemy.
Dziękujemy za rozmowę.
Tomasz Pańczyk, Michał Siwek
tagi: maspex , krzysztof pawiński , wywiad , tomasz pańczyk , michał siwek ,
Abris Capital Partners podpisał przedwstępną umowę...
Jak wynika z badania Amazon.pl, przeprowadzonego we...
Ostatnie dane o sprzedaży detalicznej nie napawają...
Prognozy na najbliższe miesiące są zróżnicowane, a...
Już ponad 38% dorosłych Polaków słyszało o tym, że ktoś...
Szara strefa na rynku...
Kontrowersyjna wrzutka legislacyjna...
Inflacja przekładająca się na presję płacową, rosnące...