Witkacy – mistrz prowokacji artystycznej, myśliciel, literat, malarz i filozof – wyróżniał, odnośnie budowy ciała i psychiki, dwa podstawowe typy ludzkie. Leptosomy to w teorii Witkacego osobnicy o długich kościach i grubych wiązaniach. Ci zawsze są szczupli nawet, gdy jedzą ponad miarę. Drugi typ stanowili pyknicy czyli osoby, które można narysować jedynie przy pomocy cyrkla. Pyknik nawet, gdy się odchudza jest okrągły, bo taką ma strukturę organizacyjną mięśni, kości i flaków.
Witkacy w swym słynnym dziele o „niemytych duszach” uzbrajał oba typy w odpowiednie konstrukcje psychiczne, otaczał schizoidami i wysnuwał daleko idące, prekursorskie tezy. Nam te dywagacje są tu akurat zbędne. Nie brocząc głębiej w ekscentrycznych filozofiach daje się zauważyć w przyrodzie typ osobnika, który najzwyczajniej inaczej spala kalorie niż my. Mówiąc najprościej: je ile chce i nie tyje. Niestety jest to zdecydowana mniejszość społeczeństwa. W moim zespole Big Cyc do tej grupy zalicza się perkusista Dżery, który wsuwa potrójne porcje i jest z nas najszczuplejszy, żeby nie powiedzieć chudy. Inni nie mają tak łatwo. Na przykład ja.
Od zawsze miałem tendencje do tycia. Wystarczyło nieco się zagalopować w zajadaniu pączków czy kotletów i od razu brzuch rósł jak dmuchany materac. Całkiem nieźle trzymałem się w czasie liceum i w okresie studiów. Tuż po studiach (być może to wynik małej stabilizacji) pojawiła się tzw. mała oponka, która z biegiem czasu powiększyła się do rozmiarów przypominających małego wieloryba. Przez lata jeżdżenia w trasy koncertowe ładowałem w siebie okropne jedzenie, często popijane niezdrowymi napojami. Tego rodzaju bomby kaloryczne musiały zaowocować powiększeniem się tkanki tłuszczowej.
Niestety wszystko co smaczne bywa na ogół fatalne dla organizmu. Przez lata myślałem, że nie ma się co martwić na zapas. Młody człowiek naiwnie sądzi, że zapas jest duży. Tymczasem najpierw mamy nieznaczną nadwagę, później nieco większą, by na końcu obudzić się z brzuchem jak balon i wagą równą Godzilli.
Dopiero od niedawna zwracam uwagę na tzw. zdrowe jedzenie i unikam okropności w barach. Nie ma nic gorszego niż jedzenie w pośpiechu i byle gdzie, a tak zwykle jada się na trasach koncertowych. Niestety, nawet gdy przez tydzień czy dwa uda mi się utrzymać zdrową dietę, to i tak dam się skusić wieczorem na alkohol zmieszany z colą, co skutecznie niweczy wcześniejsze wysiłki.
W dziedzinie walki z kaloriami mam już spore doświadczenie. Byłem już na diecie rzodkiewkowej. Rzodkiewka ma tylko dwie kalorie i jest smaczna. Można się nią objadać jak cukierkami. Jest mała i stałe sięganie po nią zastępuje nam zwyczajowy spacer do lodówki. Po dwóch, trzech dniach każdy normalny człowiek ma już dosyć rzodkiewek. Ja wytrzymałem tydzień. Był w moim repertuarze też okropny tydzień na samych owocach. Skutki marne, bo owoce zawierają cukry i mimo, że psychicznie czułem się nie najgorzej, to na banany nie mogłem patrzeć przez rok.
Był też sposób zwany „obsesją marchewkową”. Każdy smakosz, za którym chodzi non stop potrzeba jakiejś przekąski, ma zwyczaj dreptania w kierunku lodówki i wyszukiwania najbardziej smakowitych kąsków. Nazywa się to podjadaniem między posiłkami i takie podjadanie jest – zdaniem dietetyków – najbardziej tuczącym zwyczajem pod słońcem. Aby uniknąć rytuału podjadania, zapakowałem do lodówki same obrane marchewki. Gdy chciałem sobie podjeść, miałem do wyboru jedynie zdrową marchewkę. Zajadałem te marchewki jak głodny królik, ale rodzina musiała mieć w tym czasie inną lodówkę zamykaną przede mną na kłódkę.
Najskuteczniejszą dietą była prosta i zwykła zasada zwana „jotpe” – czyli „jedz połowę” i unikaj kolacji, połączona z wysiłkiem na siłowni. Mój największy sukces oznaczał wówczas zrzucenie piętnastu kilogramów. Niestety sukces szybko zawrócił mi w głowie, pojawił się brak czujności, a tym samym powrót do starej wagi.
Jak każdy walczący z nadwagą stosowałem niemądre głodówki oraz subtelne diety warzywne. Przez dwa tygodnie udało mi się wytrzymać na diecie Dukana. Czasem wracam do niej, ale tylko na kilka dni, co też daje jakiś efekt. Bywa też tak, że macham ręką na wszystko i jem jak dawniej, wmawiając sobie, że ja już nie muszę dbać o wagę i niech to robi Krzysiek Ibisz z Oliverem Janiakiem. Bywają też zrywy, że nagle biorę się za siebie i pilnuję wagi jak księgowa kasy. Jedzenie niekontrolowane jest jak nałóg. Czasem gorszy od palenia. Aby odczarować ten temat napisałem nawet piosenkę o kobiecie, która się odchudza. Większość z nas próbując tracić kalorie, traci nerwy. Ale coraz więcej jest takich, którym się udaje, więc może jest jakaś cud dieta? Leniwi chcieliby się odchudzić jedząc jakieś magiczne tabletki. No cóż… lepiej chyba po prostu zdrowo się odżywiać, bo magiczne tabletki zawsze mają jakieś uboczne skutki i wówczas nie możesz być do końca pewnym, czy nie wyrośnie ci nad ranem magiczna żarówka na czole.
Krzysztof Skiba