Stare porzekadło handlowe mówi, że świat zaczął się nie od momentu, gdy Pan Bóg stworzył lasy i góry, mężczyznę i kobietę, lecz wówczas, gdy jeden drugiemu coś sprzedał. Mamy tu sporo przesady, ale także ziarno prawdy. Gdy tylko pojawili się ludzie, od razu pojawił się handel.
Przez wieki polegał na wymianie, czyli jak byśmy dzisiaj powiedzieli elegancko: na barterze. Na przykład, ja dam ci skórę niedźwiedzia i dwie dzidy, a ty mi swoją córkę, bo z niej też niezła dzida, albo ja ci dam ślepego wielbłąda, a ty mi ostrą siekierę, która powoduje wytrzeszcz oczu. Czy bardziej współcześnie: ja ci dam samolot, a ty mi pilota. Do telewizora.
Co ciekawe handel wymienny nie skończył się wraz z wynalezieniem pieniędzy. Gdy nastała pandemia i ludzie wpadli w szał robienia zakupów na zapas, nagle pieniądze przestały się liczyć. Znałem kolegę, który załatwił całej rodzinie poszukiwane maski ochronne za pół wagonu makaronu. Jak to w pospiesznych biznesach bywa, maski okazały się bez atestu i z Chin, a makaron przeterminowany.
Pięknie radził sobie handel wymienny w czasach Polski Ludowej. Wymieniano towar za towar, albo towar za usługę. Sprzęt elektroniczny, pralki, lodówki, meble, dywany, urządzenia AGD były nie do zdobycia. Sam pamiętam, jak uzbrojony w jakiś kretyński papierek, który miał ułatwiać życie młodym małżeństwom, rzuciłem się do jakiegoś sklepu na drugi koniec miasta, bo poszła fama, że są tam pralki.
Gdy zdyszany wpadłem do sklepu i zobaczyłem topniejący już rząd cudownych pralek automatycznych, wymachując papierkiem dokonałem rezerwacji bodajże ostatniej z dostarczonych tego dnia łaskawie do sklepu cudownych maszyn, i nagle, ku swojemu przerażeniu, dowiedziałem się, że i owszem pralki są „do wzięcia”, ale tylko na legitymacje kombatanckie.
Następnym razem byłem przezornie zaopatrzony we wszelkie dokumenty zezwalające kupić automat bez kolejki, czyli zarówno w legitymację kombatancką (zabraną jakiemuś dziadkowi z rodziny), a także kartę kobiety w ciąży, kartę przodownika pracy, działacza Ligi Obrony Kraju, legitymację zawodowego oficera Wojska Polskiego, a nawet kartę pływacką i wędkarską.
W czasach Polski Ludowej w cenie byli tacy fachowcy, jak hydraulicy, czy mechanicy samochodowi. Ich usługi były szczególnie poszukiwane na rynku, czego dowodem słynny skecz kabaretu Dudek z Wiesławem Gołasem i Janem Kobuszewskim jako fachowcami oraz Wiesławem Michnikowskim jako zagubionym petentem. Gdy inteligent Michnikowski przychodzi do fachowców, bo ma awarię, ci zamiast ruszyć na pomoc, dają mu nieśpiesznie niezłą szkołę życia i udzielają lekcji dobrych manier niełatwego świata fachowców.
Komizm tego skeczu bawił tym bardziej, że wszyscy widzowie zdawali sobie sprawę z faktu, iż to nie fikcja na użytek sceny, ale smutna prawda o życiu w realnym socjalizmie.
Usługi często wymieniano za towary. Jak ktoś naprawił ci kran w domu czy rurę jak ze skeczu w kabarecie Dudek, to wolał za usługę otrzymać flaszkę, czekoladę, albo kilka kilogramów cukru, które były nie do zdobycia.
Jako młody reporter pisałem w latach 90. do gazety tekst o tym, że pewien obywatel, który niekoniecznie żył zgodnie z paragrafami, przekupił prokuratora świnią. Prokurator za umorzenie pewnego postępowania przeciwko obywatelowi, zażądał świni. Żywej. Zbliżały się święta, mięsa brakowało i taka świnka ze wsi miała swoją wartość, o wiele większą niż pieniądze.
Zmieniają się nie tylko ludzie, historia i zwyczaje, ale także łapówki i waluty. Zanim w VII wieku przed naszą erą pojawiły się pierwsze pieniądze, były takie towary, które uznawano za rodzaj „pieniędzy”: nazywano je płacidłami. Czasem były to rzadkie muszle (ale nie klozetowe), skóry, futra, jedwabie, drogie perfumy (a raczej pachnidła) czy sól. Także broń.
Z czasem pojawiły się monety robione z coraz bardziej szlachetnych metali. Różne księgi podają różne informacje. W niektórych można natrafić na takie, że pierwsze monety były bardzo ciężkie i pojawiły się u Fenicjan. Inne źródła podają, że pierwsze monety zaistniały w Lidii, a pierwsze papierowe banknoty w Chinach.
Wszyscy są jednak zgodni, że pierwsze, ciężkie monety coraz bardziej spłaszczano, a następnie zaczęto bić na nich portrety władców, napisy i nominały.
Przez stulecia bito się o monety, co ludziom pozostało do dzisiaj. Wraz z upływem czasu złote dukaty, talary i dolary wszystkim chyba zaczęły zbyt głośno dzwonić w kieszeniach, aż zaczęto montować specjalne węże do ich pochłaniania, by zgarniać nadwyżki monet. Stąd powiedzenie o skąpcu, że ma węża w kieszeni.
Mówi się powszechnie, że coś jest „nie na naszą kieszeń”. Oznacza to, że nie stać nas na zakup, ale też może oznaczać, że nasza kieszeń nie jest zbyt głęboka, czyli że mało zarabiamy. Czasem niespodziewane wydatki powodują, że musimy nagle sięgnąć głęboko do kieszeni, czyli że mimo małych zarobków i małej kieszeni, coś tam jeszcze zawsze się w niej znajdzie.
Ludźmi, którzy często sięgają nie do swojej kieszeni, są kieszonkowcy, dzieci i politycy. Kieszonkowcy to zawodowi złodzieje, którzy trudnią się fachem wyciągania portfeli nie ze swoich marynarek. Podobnie czynią to dzieci i politycy. Dzieci szantażują płaczem, że jak nie kupimy im ich ulubionej zabawki, to będą płakać lub nie zjedzą obiadu. Politycy straszą, że jak podatnik nie zapłaci nowego podatku, to zje obiad, ale nie sam, tylko w celi z innymi więźniami.
Generalnie cały geniusz handlu polega na tym, aby nie kupować hurtowo kota w worku, ale mieć umiejętność sprzedaży kamienia z piaskownicy jako cegły z księżyca.
Krzysztof Skiba