Trzeci miesiąc wojny w Ukrainie, prawie trzy miliony uchodźców i inflacja rzędu 11 proc. Oto w jakich warunkach przychodzi funkcjonować polskiej gospodarce wiosną 2022 roku.
W cieniu kryzysu
Handel produktami spożywczymi szczególnie odczuwa skutki istniejącej sytuacji. Niestety przede wszystkim negatywne, ale i pewne pozytywne. Wzrost cen produktów żywnościowych, a szerzej tzw. szybko zbywalnych należy, obok wzrostu cen energii, do najwyższych w całej gospodarce. Oznacza to niestety zubożenie konsumentów, a w konsekwencji malejący koszyk zakupowy. Coraz więcej osób zmuszonych jest do ograniczania wydatków na bieżące potrzeby. Skutkuje to przede wszystkim odejściem klientów z tzw. handlu tradycyjnego na rzecz rosnących w siłę sieci dyskontowych. Biedronka, Lidl, Netto, czy Aldi w mniejszym stopniu niż pozostałe placówki handlowe odczuwają skutki obecnego kryzysu. A i tutaj przecież przeciętne zakupy bywają mniejsze ilościowo niż jeszcze rok temu. I jeśli nawet wartość widoczna na przeciętnym paragonie jest wyższa niż przed rokiem, to jeszcze nie powód do zadowolenia i tylko niepoprawni optymiści cieszą się z rosnących z tytułu wzrostu cen obrotów. Mamy raczej do czynienia z pierwszym krokiem w kierunku recesji gospodarczej, której konsekwencje mogą mieć wieloletni, negatywny charakter. Rząd prezentuje co prawda tzw. urzędowy optymizm podkreślając „doskonałą” kondycję polskiej gospodarki, to niezależni ekonomiści są pełni obaw, zaś przeciętny konsument coraz bardziej boi się o przyszłość. Szczególnie w sytuacji rosnących kosztów kredytów do spłacenia, benzyny, bieżących opłat mieszkaniowych, telekomunikacyjnych i za ciepło oraz gaz. W tych dziedzinach oszczędzić się nie da, więc konsumenci decydują się raczej na ograniczenie wydatków na codzienne spożycie oraz część produktów przemysłowych codziennego użytku.
Trudności związane z wzrostem cen produktów FMCG nie zostaną z pełni zrekompensowane większą nie jeszcze przed paru miesiącami ilością konsumentów. Trzy miliony uchodźców to bowiem także nowi klienci sklepów spożywczych. Właśnie GUS podał, że na terytorium Polski mieszka obecne ponad 40 milionów osób, a nie jak jeszcze niedawno 38 milonów, co naturalną koleją rzeczy wpłynie na poziom sprzedaży produktów żywnościowych. Trudno jednak spodziewać się, że sytuacja ta wyrówna spadek obrotów wywołany procesami inflacyjnymi. Za wcześnie jeszcze na ocenę konsekwencji sprzedażowych obecnej sytuacji, wiadomo natomiast, że ten nowy konsument nie należy przeciętnie rzecz biorąc do najzamożniejszych, a raczej wręcz przeciwnie. Należy też przewidywać (i oby z punktu widzenia uchodźców tak było), że mamy do czynienia z sytuacją przejściową i większość uchodźców będzie mogła jak najszybciej wrócić do domu.
Podobnie może być z poprawą na rynku pracy. Wielu detalistów i hurtowników liczy na to, że dzięki znaczącej obecności Ukraińców uda się załatać brak rąk do pracy, który doskwiera handlowi od lat. Jednak i w tej dziedzinie nie można, a i nie warto, snuć dalekosiężnych planów, bowiem przybyli Ukraińcy są co prawda chętni do pracy, gdyż nie chcą być „na garnuszku” gospodarzy, jednak i oni liczą na zakończenie wojny w ich kraju i możliwość powrotu do domu.
Pracownicy z Ukrainy od lat ratują w tym względzie polską gospodarkę, zaś handel w szczególności. Warto jednak pomyśleć już teraz o takich zmianach systemowych w organizacji firm, które umożliwią normalne funkcjonowanie przedsiębiorstw w sytuacji, gdy tych pracowników ponownie zabraknie. Tym bardziej, iż pozytywy płynące z przyjazdu tych gości już obecnie raczej nie zrekompensują kłopotów wynikających z inflacji i wątpliwej sytuacji gospodarczej.
Witold Nartowski
Dziennikarz
Fot: Adobe Stock