Wiadomości

W handlu trzeba być elastycznym

Czwartek, 18 marca 2010
Centrum Stolicy, własne dwa lokale, doświadczenie w handlu - i chyba nic więcej nie potrzeba, aby biznes, jakim jest prowadzenie sklepu spożywczego przynosił zyski. Potrzeba jeszcze elastyczności, podkreśla z całym przekonaniem Mirosław Bryk, warszawski detalista.

Mirosław Bryk handlem zajmuje się od 25 lat. Obecnie prowadzi dwa sklepy zlokalizowane w samym sercu Warszawy, przy tej samej, dość krótkiej ulicy - spożywczy i mięsny. Swój sklep spożywczy, bo on jest bohaterem tego reportażu, zaopatruje we własnym zakresie, głównie w Makro, Selgrosie, czy na Giełdzie Praskiej i Broniszach, praktycznie nie korzystając z pomocy przedstawicieli handlowych. „Jeśli przedstawiciel handlowy ma jakieś ciekawe oferty, to z nich korzystam. Generalnie daję sobie radę bez ich pomocy" - zaznacza pan Mirosław.

Codziennie, o godzinie siódmej pracownicy dwoma samochodami wyruszają do hurtowni po towary, w tym zaopatrzenie w warzywa i owoce odbywa się trzy razy w tygodniu. Sklep Mirosława Bryki, który w tym miejscu działa od 11 lat, nie przynależy do żadnej sieci. „Nie chcę być od nikogo zależny. No i nie musimy się zrzeszać, aby sklep dobrze funkcjonował. Proszę zauważyć, że w mojej placówce nie ma nawet żadnych reklam producenckich, stojaków, czy POSów.  Dzięki temu towary ustawiamy według własnego uznania, i tak np. Coca-Cola stoi pomiędzy oranżadą, a wodą. Gdybyśmy pozwolili przedstawicielom handlowym ustawiać produkty według standardów danego producenta, to na nic nie byłoby już miejsca. Gdybyśmy pozwolili  na reklamy - zrobiłby się stragan, a nie sklep spożywczy" - mówi Mirosław Bryk.

W placówce, a jest ona o powierzchni 70 metrów kwadratowych powierzchni handlowej, faktycznie miejsca jest mało. Sklep podzielony jest na dwie części, mniejszą, znajdującą się tuż przy wejściu, monopolową i większą, ogólnospożywczą. To, co od razu rzuca się w oczy po wejściu, to bardzo duża ilość towaru. Jest on ustawiony na półkach, aż pod sam sufit, w ladach chłodniczych, a nawet na podłodze. Niewątpliwie jest to sklep, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. „Zasada jest prosta. Gdy jest towar - jest szansa, że będą klienci. Jeśli nie ma towaru, nie ma klientów. Jeśli nie ma klientów - nie ma towaru. Dobre zatowarowanie sklepu jest bardzo ważne. Ale produkty muszą być w przystępnych cenach i bardzo dobrej jakości" - komentuje Mirosław Bryk i dodaje, że może pozwolić sobie na konkurencyjne ceny w porównaniu z innymi sklepami spożywczymi z okolicy, ponieważ oba lokale są jego własnością, dzięki czemu odchodzą koszty wynajmu, które innym zjadają zarobki.

Sklep czynny jest w tygodniu od 6.30 do 21.00, w soboty do 15.00, w niedziele jest nieczynny. Jego zakupowy rytm wyznaczają mieszkańcy okolicznych bloków i osoby zatrudnione w biurach i urzędach, których w sąsiedztwie jest bardzo wiele, a pod których potrzeby właściciel dobiera asortyment. „Najpierw przychodzą pracownicy biur i kupują jedzenie do pracy. Późniejsza klientela to emeryci, poszukujący produktów śniadaniowych. W kolejnych godzinach kupowane są produkty na obiad, a po godzinie 17.00, ruch w sklepie znacząco maleje. W niedzielę sklep jest zamknięty, nie ma potrzeby, aby był otwarty, ponieważ większość klientów jest z biur. W tym dniu odpoczywamy" - mówi z uśmiechem pan Mirosław. 

Wielu detalistów skarży się na problemy z wykwalifikowanym personelem, czego pan Mirosław zupełnie nie odczuwa. W jego sklepie zatrudnionych jest osiem osób i są to pracownicy wykształceni i z kilkuletnim „stażem" w jego placówce. Kolejny wydawałoby się problem - kradzieże, a i owszem zdarzają się, ale raczej są powodem do opowiadania wielu zabawnych anegdot, aniżeli czymś, co spędzałoby sen z oczu pana Mirosława. Kradną różne osoby, i młodzież, która upodobała sobie słodycze, zwłaszcza te droższe, i emerytki - stałe klientki, i osoby po których trudno się tego spodziewać.

Kiedyś kradzieży dokonała bardzo elegancko ubrana kobieta w średnim wieku, sprawiała wrażenie dobrze sytuowanej. Gdy przyłapaliśmy ją na kradzieży, powiedziałem tylko, że poproszę o adres jej pracy. Zaczęła mnie prosić, bylebym nie powiedział o tym zdarzeniu w miejscu jej zatrudnienia i że pokryje wszelkie straty. Częściej kradną osoby  przyzwoicie wyglądające. Sklep okradł również kiedyś młody chłopak, który, jak tylko mu powiedziałem, że dzwonię po Policję, autentycznie padł przede mną na kolana błagając, bym tego nie robił. Gdy obiecałem, że tego nie zrobię, to on nadal klęczał i tym razem dziękował" - opowiada ze śmiechem właściciel sklepu.  W sklepie zainstalowany jest zarówno monitoring, jak i lustra, dzięki czemu kradzieże nie są dokuczliwe.

Kolejną bolączką, jaka może spotkać detalistę to produkty, którym kończy się termin przydatności do spożycia. „W takiej sytuacji obniżamy cenę, ale nie o 10 procent, a o 40. O tyle tańsze produkty cieszą się zainteresowaniem wśród klientów. Najwięcej strat jest na warzywach i owocach. Kiedyś ludzie kupowali jabłka na kilogramy, a teraz kupują na sztuki -  po jednym i to po bardzo starannym jego obejrzeniu. Na giełdzie zawsze bardzo dokładnie oglądam produkty, wybieram te najwyższej jakości, ale zawsze chłop podłoży pod spód coś popsutego i nie ma na to siły" - opowiada pan Mirosław i dodaje, że tylko nieliczni producenci artykułów spożywczych pomagają w sytuacji, gdy termin przydatności do spożycia dobiega końca. „Tak się zaopatrujemy, aby towar był świeży i jak najmniej się go marnowało. Ale na tym polega handel  - na jednym się zarobi, na drugim straci, ważne jest tylko, aby bilans wyszedł na plus. W handlu trzeba być elastycznym" - kwituje Mirosław Bryk.

Maja Święcka