Rozwój winiarstwa w Polsce podyktowany jest rosnącą świadomością konsumencką. Wzrasta zainteresowanie nie tylko produktem, ale także jego historią i aspektami zdrowotnymi. O pasji do wina, rozwoju portfolio oraz konsumpcji w Polsce opowiada Mariusz Glenszczyk, Prezes i Dyrektor Generalny firmy TiM w rozmowie z Wojciechem Szelągiem.
W ubiegłym roku Pana firma obchodziła 30-lecie działalności. Zajmują się Państwo winem – to nie tylko biznes, to także pasja. Kiedy to wszystko się zaczęło?
Zamiłowanie ludzkości do wina trwa od ponad ośmiu tysięcy lat. Już wtedy datowano o nim pierwsze wzmianki. Moja pasja do wina rozpoczęła się jakieś trzydzieści pięć lat temu, kiedy to jako student pracowałem za granicą na winobraniu. Czas spędzony w tamtym miejscu pozwolił mi nie tylko utrzymać rodzinę, ale także poznać od podszewki pracę w winnicy, smakować różne rodzaje win, oraz uczyć się wina, również w kontekście społecznym i kulturowo-historycznym. Wtedy obudziła się we mnie pasja do wina.
W ramach tej pasji i biznesu zaczął Pan sprowadzać wino z różnych części świata. Czy to są te same rejony, które w tej chwili są Pana głównym miejscem zainteresowań?
Niezupełnie, dlatego że wszystko się zmienia. Z perspektywy czasu przeszliśmy dużą transformację. Przede wszystkim chodzi o przemiany społeczne, kulturowe, obyczajowe. Otworzyły się również nowe możliwości. Przeszliśmy pewne zmiany ustrojowe, które skutkowały tym, że nasi obywatele zaczęli się swobodnie przemieszczać w różne zakątki świata. I ku mniejszemu czy większemu zdziwieniu, okazało się, że w każdym tym rejonie, gdzie bywali i bywają nadal, wino jest elementarną częścią życia społecznego. Dokładając do tego czynnik kulturowy, który towarzyszy danym regionom, wino potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć. Rozpoczynając biznes związany z winem gronowym, musieliśmy ustalić pierwotne portfolio, to, na czym się oprzemy. Należy podkreślić, że w latach 90. spożycie wina gronowego było liczone jednostką parts per milion. To trudne do uwierzenia, ale było ono praktycznie bliskie zeru. Postawiliśmy na dosyć oczywiste destynacje, pierwsze w ofercie pojawiły się wina z Węgier. Postawiliśmy szczególnie na dwa regiony: Eger reprezentowany przez Egri Bikaver oraz rejon Tokaju, tożsamo związany z Tokajami. Kolejnym kierunkiem była Francja – naturalna kolebka kulturowa. Były to produkty o bardzo ciekawej nazwie, Baron de France, które sugestywnie korespondowały ze swoim pochodzeniem. Były to lekkie wina reńskie, niewymagające dużej wytrwałości, by je podziwiać.
Początkowo w naszym portfolio było około 10 win. Z biegiem czasu nasza oferta zaczęła rosnąć, doszły również wymagania klientów. Zaczęliśmy się bardziej angażować nie tylko w samo dostarczenie wina ale również opowiedzenie jego historii. I tak nasza oferta rosła, również ku naszemu zdziwieniu, ponieważ mając 50, 200 czy 300 win w portfolio za każdym razem uważaliśmy, że już wystarczy. Obecnie w różnych obszarach rynkowych mamy ok. 1 000 pozycji win.
Przyzwyczajenia Polaków bardzo się zmieniły. Czy jest Pan usatysfakcjonowany z tego, co udało się zrobić?
Co do zasady – spożywamy jako społeczeństwo 2,5 miliarda wina rocznie. 3,5 miliarda to wartości whisky, zresztą jest to bardzo ciekawy kierunek rozwojowy. Rynek alkoholi w Polsce jest warty 40 miliardów złotych. Wartościowo jakieś 47% przypada na piwo, co przekłada się na ponad 87% udziałów ilościowych. Mocny alkohol stanowi 33% wartościowo, ale już tylko 15% ilościowo. Właściwie można powiedzieć, że obydwie kategorie budują rynek alkoholi w Polsce. Z tym, że za ostatni rok obydwie te kategorie w wartościach ilościowych spadły, i to znacząco. Jest to przestrzeń, w której dobrze rozwinęło się wino, dlatego, że przyrost tej kategorii na rynku wynosił ok. 8%. Natomiast w trudnym okresie pandemii naszej organizacji udało się przyrosnąć dwu-, trzykrotnie (w zależności od kanału sprzedaży) w wartości rynku. Patrząc z tej perspektywy, jesteśmy w dobrym miejscu. Jeżeli utrzymamy taką dynamikę, będę przekonany, że idziemy we właściwym kierunku.
Jak okres pandemii wpłynął na wybory zakupowe Polaków, jeśli chodzi o wino. Przed pandemią wina czerwone gronowe stanowiły 80% wyborów. Czy coś się zmieniło w tej kwestii?
Absolutnie się pozmieniało. Ujęcie rynkowe nie jest jeszcze do końca zdiagnozowane. Natomiast mogę powiedzieć, jak to wygląda z perspektywy naszej organizacji. Okres pandemii zaskoczył nas wszystkich, dlatego, że choć nadal występuje prym win czerwonych to wynosi on teraz w proporcji rzeczywistej 55%. Około 7% stanowią wina różowe. Reszta to wina białe. Obie te kategorie, wina białe i różowe, mocno ruszyły do przodu ze względu na swoją strukturę i bardziej energetyzujący charakter. Wina czerwone, często mocne, taninowe mają charakter bardziej relaksacyjno-odprężający, ale też są ciężkimi winami, które w dużej konsumpcji nie służą naszej dobrej kondycji. W czasie pandemii wino radziło sobie najlepiej, wpisywało się charakterystykę pozostania w domu.
Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Szeląg