Jeżeli działania i zaniechania rządu oraz banku centralnego będą nadal realizowane, to polski handel spożywczy, a więc i konsument już wkrótce znajdą się w całkowicie odmiennej rzeczywistości.
Koszty zaniechania
Jesień coraz bliżej. A wraz z nią nadchodzą ciekawe, ale i trudne czasy dla sklepów i hurtowni z branży FMCG. Podobnie zresztą jak i dla całej gospodarki oraz większości przedsiębiorstw działających na polskim rynku. Jednak właśnie handel tradycyjny może zostać dotknięty najbardziej... Dwa elementy określają bowiem przyszłość firm i ich możliwości rozwojowe. Czynnik pierwszy, może nieco mniej istotny od drugiego, to utrzymująca się już od kilku miesięcy wysoka inflacja. Bank centralny uparcie twierdzi co prawda, że ma ona charakter przejściowy i w związku z tym Rada Polityki Pieniężnej nie podejmuje oczekiwanych przeciwdziałań, wszystko jednak wskazuje na to, że wzrost cen nie tylko będzie się utrzymywał, ale i może mieć także tendencję narastającą. To zaś oznacza, że możliwości nabywcze konsumentów się skurczą, a więc niewykluczone, że i sprzedaż detaliczna zacznie spadać. W efekcie „siądą” obroty, a w konsekwencji i zyski firm handlowych. I to przede wszystkim tych drobnych, które dominują na tradycyjnym detalicznym rynku obrotu produktami FMCG. Tym bardziej, iż struktura tego wzrostu cen wskazuje, że produkty spożywcze drożeją relatywnie najbardziej.
Dla tradycyjnych sklepów to wiadomość szczególnie zła. O ile tzw. nowoczesne kanały dystrybucji są w stanie ograniczyć konsekwencje wzrostu cen poprzez skalę dokonywanych zakupów, to małe placówki handlowe, nawet te zrzeszone w sieciach franczyzowych, stoją przed o wiele trudniejszym zadaniem. Zostaną bowiem zmuszone do reakcji polegającej na prostej podwyżce cen oferowanych w sklepie produktów jeśli chcą utrzymać dotychczasowy, niski przecież, poziom rentowności. W efekcie zaczną tracić klientów na rzecz dyskontów i innych sieci handlowych z obszaru handlu nowoczesnego.
Procesy inflacyjne mogą więc spowodować utratę płynności finansowej przez wiele mniejszych placówek handlowych. Już w czasie pandemii sporo sklepów spożywczych wypadło z rynku, teraz zaś tendencja ta może się pogłębić. Jeszcze przecież tak niedawno polski rynek był ewenementem w skali europejskiej przez to, iż prawie połowa sprzedaży żywności przypadała na handel tradycyjny. Tymczasem w Niemczech, Francji, ale przede wszystkim także w Czechach, na Węgrzech czy Słowacji, sklepy tradycyjne już od początku bieżącego stulecia stanowią znikomą część rynku. Jeśli aktualne tendencje inflacyjne się utrzymają, zaś rząd zrealizuje swoje plany podatkowe, o których poniżej, to należy się liczyć z tym, że także u nas handel tradycyjny będzie z roku na rok słabszy i zajmie podobne miejsce na rynku jak u naszych południowych i zachodnich sąsiadów...
Składka na wyniszczenie
Drugim, o wiele bardziej bolesnym elementem, z którym muszą się liczyć przedsiębiorcy, są proponowane przez rząd i zawarte w projekcie Polskiego Ładu nowe rozwiązania podatkowe, w których najboleśniejsze jest zlikwidowanie możliwości odliczenia od podatku znaczącej części 9-procentowej składki zdrowotnej, jak to jest dotychczas. W przypadku tradycyjnych sklepów wprowadzenie takiego rozwiązania oznaczałoby upadek większości prowadzących te sklepy firm. Nic więc dziwnego, że propozycja ta została oprotestowana właściwe przez wszystkich, od związków przedsiębiorców poczynając, zaś na rzeczniku małych i średnich przedsiębiorców kończąc. A jest nim dawny poseł PiS-u. Gdy piszę te słowa rząd twardo walczy o utrzymanie swojej propozycji, wszystko jednak wskazuje na to, że zostanie ona mocno zmodyfikowana. Mówi się, że stawka ma wynosić w przyszłym roku 3% i będzie sukcesywnie rosnąć z roku na rok do docelowego poziomu 9%. Tak więc jest szansa, że wyrok na handel tradycyjny zostanie odwleczony 3-4 lata. Ale tylko odłożony w czasie.
Biorąc pod uwagę niezwykle skromną rentowność tego biznesu rozłożenie w czasie poboru tej nowej daniny niewiele zmienia. Już 3% obciążenia dla wielu placówek handlowych może się okazać zabójcze, zaś dla innych coroczny wzrost obciążeń jedynie przedłuży agonię.
Trudno wyrokować jaki będzie ostateczny kształt zapowiadanych przez rząd Morawieckiego rozwiązań. Wiadomo natomiast jedno: warunki funkcjonowania przedsiębiorstw będą z roku na rok trudniejsze. To zaś bez wątpienia wraz z utrzymującą się inflacją może wpłynąć na kształt struktury polskiego handlu spożywczego. I wbrew deklaracjom rządzących jedynie wzmocni międzynarodowe sieci handlowe działające na polskim rynku, a wyraźnie osłabi w pełni polskie podmioty, którym przecież udało się w latach minionych uniknąć już tak wielu zawirowań.
Po mięso na pocztę
Tymczasem zakaz handlu w niedzielę, który miał być formą wsparcia dla tradycyjnego handlu spożywczego, w coraz większym stopniu staje się fikcją. Kolejne bowiem wielkie sieci handlowe podejmują decyzje o przekształceniu swoich sklepów w placówki o charakterze także pocztowym, dzięki czemu w pełni legalnie mogą funkcjonować także w niedzielę. Od dawna taki charakter mają sklepy Żabka, niektóre Biedronki, zaś ostatnio decyzje w tej kwestii podjęły m.in. Lidl, Kaufland, a także francuski Carrefour. Wszystko w zgodzie z zapisami obowiązującej ustawy, która wyłącza spod swojej jurysdykcji właśnie placówki pocztowe.
Taka sytuacja wywołuje oczywiście gniew inicjatorów wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę, czyli „Solidarności”, która w związku z nową sytuacją nawołuje do stosownej nowelizacji ustawy.
Wydawać by się mogło, że uszczelnienie obowiązujących obecnie przepisów byłoby korzystne dla tradycyjnego handlu detalicznego. Jednak w świetle proponowanych przez rząd PiS-u nowych rozwiązań podatkowych oraz przy narastającej presji inflacyjnej można by się zastanowić, jak długo jeszcze i kogo będzie chronił przed sieciową konkurencją zakaz handlu w niedzielę. Cóż bowiem z tego, iż tylko małe sklepy będą mogły funkcjonować w dni wolne od pracy, jeżeli sklepów tych po prostu na rynku zabraknie! A to spożywczemu handlowi detalicznemu próbują właśnie zafundować rządzący. Poprzez bolesny system podatkowy i całkowity brak walki z procesami inflacyjnymi.
Witold Nartowski
Dziennikarz