Bez pandemii zmiany w handlu FMCG i tak by nastąpiły. Mocniejsze dyskonty, słabsze hipermarkety, tradycyjny handel trzyma się nieźle...
Mimo, iż pandemia trwa w najlepsze, władze zostały zmuszone do zdjęcia większości ograniczeń nałożonych na społeczeństwo i gospodarkę na początku marca. Restrykcjami pozostały objęte tylko te powiaty, w których liczba zakażeń koronawirusem jest największa, a i tak skala tych ograniczeń jest nieporównywalna do okresu wiosennego.
Kto wygrał na pandemii
Warto pamiętać, że zamrożenie gospodarki miało relatywnie niewielki wpływ na handel spożywczy zarówno hurtowy, jak i detaliczny. Wyniki sprzedaży uzyskiwane przez większość firm z tego sektora nie odbiegały w sposób znaczący od wyników ubiegłorocznych, a nawet tych tuż sprzed pandemii. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich formatów sklepów, bowiem niektóre z nich odnotowały znaczące spadki, inne zaś przejęły ich klientów i mogą się pochwalić sporymi wzrostami. Czy jednak oznacza to generalne i nieprzewidywane wcześniej zmiany rynkowe w handlu FMCG? Z pewnością nie, mamy bowiem do czynienia jedynie z pogłębieniem tendencji widocznych już wiele miesięcy, a może i lat, wcześniej.
Niewątpliwie najgorzej w branży zniosły zamrożenie gospodarki sklepy wielkopowierzchniowe, a w szczególności hipermarkety. Tu spadki sprzedaży sięgały nawet ponad 10%, co przy nie najlepszej ich kondycji obserwowanej od lat dla wielu sieci może być początkiem końca ich funkcjonowania na polskim rynku. Pisaliśmy już na naszych łamach o zamykaniu niektórych placówek handlowych przez Auchan, wycofanie się z rynku polskiego Tesco jest faktem, a i pozostałe sieci narzekają na spore kłopoty i poszukują sposobów na poprawę swoich wyników w dużej mierze sięgając po nowoczesne rozwiązania informatyczne i sprzedaż internetową. Z większym, lub mniejszym powodzeniem. W tym kontekście trudno oczywiście oceniać skuteczność tych działań, które muszą jeszcze zostać zweryfikowane przez czas i oczywiście konsumentów.
Największymi wygranymi w okresie pandemii okazały się dyskonty. Tu sprzedaż wyraźnie poszła w górę, czemu oczywiście sprzyjały działania poszczególnych sieci na rzecz zachowania konkurencyjności rynkowej. I nawet jeśli zarówno Biedronka, jak i Lidl w tym okresie ograniczyły wydatki na działania reklamowe i promocyjne w mass mediach, ich ekspansywność została zachowana dzięki podejmowaniu szeregu działań promocyjnych w obrębie samych placówek handlowych. Obie sieci charakteryzuje intensywny przyrost ilości sklepów. W efekcie ocenia się wręcz, że już wkrótce sama Biedronka może kontrolować nawet 25% polskiego rynku detalicznego.
Niedyskontowe dyskonty
Obawy przed zdominowaniem rynku przez sieci dyskontowe pojawiły się wśród specjalistów, a przede wszystkim przedstawicieli handlu tradycyjnego, ponad 20 lat temu. Zbliżony do niemieckiego ewentualny docelowy kształt polskiego rynku stał się straszakiem, którego celem było wymuszenie na rządzących wprowadzenia takich rozwiązań prawnych, które chroniłyby tradycyjny polski handel. Przypomnijmy, że rynek handlu FMCG u naszych zachodnich sąsiadów od lat zdominowany jest przez placówki dyskontowe, zaś największy kawałek tamtejszego „tortu” rynkowego przypada dwóm spółkom sieci Aldi. Jednak ci wszyscy, którzy obecnie przypominają o tych obawach i mówią „a nie ostrzegaliśmy” wyraźnie zapominają o tym, że dyskonty 20 lat temu i obecnie to już zupełnie inne sklepy i łączy je de facto tylko nazwa dyskont. Biedronka, Lidl, Aldi, a tym bardziej Netto w niczym już nie przypominają placówek oferujących po najniższych cenach niskiej jakości produkty pod markami własnymi. Współczesne dyskonty to raczej dobrze zlokalizowane supermarkety dysponujące wyższej jakości produktami w konkurencyjnych cenach i w asortymencie doskonale dostosowanym do potrzeb klientów. I to właśnie zadecydowało o ich sukcesie, a niekoniecznie niska cena. Sieci dyskontowe zorientowały się bowiem, że polski konsument oczekuje przede wszystkim jakości tak towaru, jak i obsługi, dostępnych niedaleko od jego domu. I te kryteria współczesnym dyskontom udało się spełnić. A zmiany w tym kierunku rozpoczęły się nie teraz, w trakcie pandemii, ale już przed kilku laty. Przecież podobne oczekiwania ze strony konsumentów pozwoliły odnieść sukces takim klasycznym supermarketom jak Dino czy Polomarket, a także sklepom typu convenience w rodzaju Żabek. Podobne są kryteria wyboru przez klientów sklepów tradycyjnych zazwyczaj posiadających spory wybór produktów i położonych na terenie osiedli mieszkaniowych. Przeciwnikom dyskontów pozostaje więc jedynie radość z ukarania przez UOKiK 115 milionami złotych sieci Biedronka za proceder niezgodności cen na półkach z tymi nabijanymi w kasie. Nie mnie oceniać, czy ogromna przecież wysokość kary jest słuszna, czy nie, jednak każdy prawie klient Biedronki przyzna, że sprawa informowania o rzeczywistych cenach produktów w sklepach tej sieci od lat budzi kontrowersje i jest jedną z jej najsłabszych stron. Oczywiście Biedronka odwoła się do sądu, więc na ostateczny werdykt trzeba jeszcze poczekać. Ale może dzięki temu sytuacja z cenówkami i kasami w Biedronkach już teraz się poprawi...
Wymienionych wyżej kryteriów sukcesu hipermarkety oczywiście nie spełniają. Można więc przypuszczać, że pandemia jedynie przyspieszyła pogarszanie się ich kondycji. Zresztą może właśnie dzięki temu sklepom o największych powierzchniach uda się wypracować taki model swojego funkcjonowania, który znajdzie aprobatę szerszych rzesz konsumentów i pozwoli hipermarketom na nowo zbudować swoją pozycje rynkową.
Podsumowując, warto jeszcze raz stwierdzić, że pandemia jedynie przyspieszyła procesy zmian w polskim handlu FMCG. Zmian, o których wiadomo było od dawna, że są nieuchronne. A jednocześnie nie wpłynęła specjalnie na zmianę usytuowania na rynku sklepów tradycyjnych, głównie tych zrzeszonych w sieciach franczyzowych. Najwięksi operatorzy tych sieci, czyli grupy Eurocash i Specjał wciąż notują niezłe wyniki sprzedażowe, zaś większość sklepów w tych sieciach nieźle sobie radzi.
Witold Nartowski
Dziennikarz