Sprawa uboju chorego bydła może mieć poważne konsekwencje nie tylko dla produkcji mięsnej, ale i handlu. W dłuższej perspektywie – niekoniecznie negatywne.
Konsekwencje określonej polityki
Warto sobie powiedzieć prawdę. Afera mięsna, z jaką polska gospodarka, bo nie tylko przetwórstwo mięsne i handel, ma do czynienia od stycznia, ujawniła słabość organizacyjną i strukturalną tak produkcji, jak i zbytu produktów żywnościowych w naszym kraju. Ujawniony przez dziennikarzy TVN proceder dostarczania na rynek mięsa z bydła „wybrakowanego”, a bywa, że i padłego, niestety dowodzi, że twierdzenia o najwyższej jakości rodzimych produktów spożywczych częstokroć mijają się z prawdą. Wygląda na to, że już mało kto pamięta o tzw. aferze Constaru sprzed ponad 20 lat, kiedy to również ujawniono nadużycia w produkcji mięsnej w jednym z największych zakładów mięsnych w Polsce. I że nie wyciągnięto z tamtych wydarzeń stosownych wniosków dotyczących kontroli nad produkcją żywności w naszym kraju. Wszystko wskazuje na to, że jeśli tak dalej pójdzie, mit o doskonałej polskiej żywności może odejść w niepamięć, nawet jeśli to będą zjawiska marginalne. Słusznie bowiem uważa minister rolnictwa, że powstała sytuacja uderzy w wizerunek polskiej żywności, który bardzo trudno będzie odbudować. A oburzaliśmy się, gdy Federacja Rosyjska kilkakrotnie już nakładała embargo na polskie mięso i produkty żywnościowe, jedynie pod pretekstem, w opinii naszego rządu, niedoskonałości weterynaryjnych. Więc może jednak coś było na rzeczy...?
Trzeba jednak powiedzieć otwarcie, że powstała sytuacja ma poniekąd charakter strukturalny, ale też polityczny. Od kilkudziesięciu lat wszystkie kolejne rządy dążyły do tego, aby zachować rodzinny charakter polskiego rolnictwa oraz podtrzymać tradycyjną strukturę handlu detalicznego. W efekcie mamy sytuację, że podstawą polskiej gospodarki żywnościowej są drobni producenci i niewielkie zakłady przetwórcze. A one dostarczają w dużej mierze produkty głównie do tradycyjnych sklepów detalicznych. Nie byłyby nawet w stanie obsłużyć wielkich sieci detalicznych. Wystarczy wspomnieć, że przeciętne polskie gospodarstwo rolne dostarcza do przetwórstwa rocznie kilkadziesiąt sztuk tuczników i kilka sztuk bydła. Tymczasem średnie dostawy z przeciętnego gospodarstwa duńskiego czy niemieckiego idą w tysiące świń i setki sztuk bydła. Przy polskim rozdrobnieniu własnościowym całego łańcucha dostaw i dystrybucji żywności na rynek, utrzymanie kontroli weterynaryjnej, i nie tylko, nad tą strukturą wydaje się wręcz niemożliwe. Po prostu zabraknie weterynarzy, a uczelnie nie nadążą z ich kształceniem.
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Zdolność polskiej gospodarki do zachowania konkurencyjności przez drobne gospodarstwa rolne, niewielkie zakłady przetwórcze oraz handel tradycyjny jest więc z jednej strony powodem do dumy, z drugiej zaś przyczyną niemałych jej kłopotów. Jednak zmiany, jakie aktualnie zachodzą zarówno na handlowym, jak i produkcyjnym rynku żywności świadczą o tym, że, być może wbrew woli większości zainteresowanych, następują takie przekształcenia w tych dziedzinach, które zapewnią nam wszystkim w Polsce i odbiorcom zagranicznym dostawy żywności o wiele bezpieczniejszej niż obecnie. I nie dotyczy to tylko tak wrażliwych produktów jak mięso i jego pochodne, ale i produktów roślinnych, ryb, wyrobów suchych, itp. Czy tego chcemy, czy nie – procesy integracyjne w zakresie produkcji, a przede wszystkim w handlu detalicznym – zmienią w przeciągu kilku lat polski pejzaż obrotu produktami spożywczymi. Łatwiej będzie utrzymać kontrolę czy to inspekcji weterynaryjnej, czy handlowej nad zgodnością funkcjonowania firm z europejskimi standardami bezpieczeństwa i obowiązującym prawem.
Dotyczy to także inspekcji pracy. Dotychczasowe kontrole obejmowały tu przede wszystkim sprawdzanie przestrzegania zasad kodeksu pracy przez wielkie sieci handlowe. Tymczasem tajemnicą poliszynela było to, że warunki pracy w małych, tradycyjnych placówkach handlowych są o wiele gorsze niż w dużych sieciach, a łamanie obowiązujących przepisów jest w nich na porządku dziennym. Jak jednak przeprowadzić skuteczne kontrole w kilkuset tysiącach jednostek organizacyjnych zatrudniających po kilku osób każda? Podobnie jak w przypadku inspekcji weterynaryjnej trzeba by rozbudować inspekcje pracy do absurdalnych rozmiarów.
Integracja przedsiębiorstw zarówno w dziedzinie produkcji, jak i handlu niesie za sobą co prawda z jednej strony osłabienie różnorodności oferty dla konsumentów, z drugiej jednak gwarantuje większe bezpieczeństwo produktów spożywczych, a i przestrzeganie przez firmy obowiązujących przepisów. W okresie minionych dwóch lat tego typu procesy uległy zdecydowanemu przyspieszeniu. Oczywiście w handlu tradycyjnym obejmowały one przede wszystkim rozbudowę sieci franczyzowych, ale i w tym przypadku fakt czynienia wspólnych zakupów przez sklepy zrzeszone w takich sieciach poprawia bezpieczeństwo oferty handlowej. W warunkach łączenia się sieci własnościowych, centralny zakup produktów jednoznacznie gwarantuje wyższe bezpieczeństwo oferty.
Oczywiście nie oznacza to, że trzeba rezygnować z różnicowania formatów sklepów i „pozbyć” się placówek tradycyjnych. Zapewniają one przecież bogactwo oferty handlowej często niedostępnej w dużych sieciach. Chodzi raczej o to, aby stworzyć warunki dla powstania właściwych proporcji między liczbą sklepów tradycyjnych, a sklepów tworzących wielkie sieci. Proporcji, które umożliwią właściwe funkcjonowanie wszystkich formatów i możliwość ich kontroli.
Będą nowe trudności
Istnieje natomiast obawa, że coraz powszechniejsze wprowadzanie do handlu żywnością nowoczesnych rozwiązań informatycznych, a nawet sprzedaży internetowej, może w niektórych przypadkach doprowadzić do osłabienia bezpieczeństwa zakupów produktów spożywczych. O ile sklep łatwo będzie w warunkach daleko posuniętej integracji skontrolować, to kontrola logistycznego procesu dostarczania produktów do konsumenta końcowego w prosty sposób może się spod tej kontroli wymknąć. Stosowanie nowoczesnych technologii informatycznych przyspiesza i ułatwia ponadto proces zakupowy. To zaś oznacza osłabienie „czujności” konsumenta. Jeżeli można coś kupić w trzy minuty, zamiast długo oglądać produkt przed podjęciem decyzji zakupowej to z pewnością klient wybierze pierwszą opcję. A w przypadku żywności nie ma przecież mowy o zwrotach.
Oczywiście sytuacja taka nakłada dodatkowe obowiązki na instytucje kontrolne, co dla przedsiębiorców może być, i zazwyczaj jest, powodem do niepokoju. Nawet bardzo dbając o przestrzeganie obowiązujących norm i przepisów coś może umknąć i zaczynają się kłopoty. Dlatego w warunkach prawdziwie nowoczesnego handlu nieodzownym wydaje się stworzenie równie nowoczesnych systemów kontroli, które nie będą naruszać swobody obrotu gospodarczego. Niestety powstanie i funkcjonowanie takich instytucji kontrolnych zależeć będzie znowu od urzędników, a tu dotychczasowe doświadczenia nie są najlepsze...
Witold Nartowski
Dziennikarz