Moim zdaniem każda ekspedientka powinna skończyć psychologię. A to dlatego, że nieraz nie wiadomo jak zareagować – śmiać się czy płakać.
W tym sklepie pracuję już jakiś czas, więc zdążyłam się przyzwyczaić do niektórych stałych klientów i poznać ich upodobania. Jak zaczynałam pracę w handlu, doświadczona w tej branży koleżanka, która mnie przyuczała, udzieliła mi kilku rad dotyczących zachowań miejscowych klientów. M.in. wyjaśniła, że jak wieczorem przychodzą do sklepu panowie i szukają mleka, to znaczy, że chcą wino w kartonie. Już pierwszego dnia, kiedy byłam w sklepie sama, przyszedł do mnie pewien starszy pan i zapytał: „A u pani w sklepie to jest mleko?”. Z uśmiechem odpowiedziałam, że tak, ale dla pewności zapytałam czy chce wino czy mleko, a on na to, pewnie niedosłysząc – że w kartonie, więc sprzedałam mu alkohol, zapakowałam w siatkę, myśląc że doskonale zrozumiałam miejscowy sklepowy slang. Za pół godziny pan wrócił i od wejścia krzyczał: „Proszę pani! Bo pani mi wino sprzedała, a syn się ze mnie śmieje, że mnie przecież po zwykłe mleko wysłał”. Teraz wiem, że tak się kończy nadmierna interpretacja. Nie chciałam, żeby klient pomyślał, że nie znam tutejszych przyzwyczajeń, a okazało się, że przesadziłam w drugą stronę. Ale było naprawdę wesoło!
Małgorzata Syryk
Sprzedawczyni w sklepie w Krakowie