Podrabianie marek znanych producentów to już zjawisko masowe – jak Chiny szerokie i wysokie. Towary podrabiane zdarzają się nie tylko na półce w sklepie, ale też na scenie czy w przestrzeni radiowej. Na przykład w postaci piosenki. Bardzo podobnej do innej. Procesów i zarzutów o plagiaty było w show-biznesie tyle, co hipisi mieli włosów – czyli sporo.
Chyba najgłośniejszą sprawą tego typu było zamieszanie wokół przeboju „My Sweet Lord” George’a Harrisona, który pojawił się w radiu w 1970 roku. Okazał się on bliźniaczo podobny do hitu „He’s so Fine” dziewczęcego bandu The Chiffons z 1963 roku. Doszło do wieloletniego procesu, a jego finałem była kuriozalna decyzja sędziego, że były członek The Beatles dopuścił się „podświadomego plagiatu”. Harrison musiał, na mocy tej decyzji, zapłacić 1,6 mln dolarów odszkodowania właścicielom praw do oryginalnego nagrania.
Na tym jednak spory się nie skończyły. Muzyk odwoływał się od wyroku, a nawet nagrał piosenkę o całej awanturze. Przez kilka lat nie wydawał też nowych płyt, obawiając się kolejnych zarzutów. Wielu muzyków jest zdania, że czasem naprawdę trudno odróżnić plagiat od oryginału – w muzyce inspiracje są czymś akceptowalnym, a ryzyko przypadkowego powielenia podobnych fragmentów jest spore. Tak było z piosenką „Orła cień” zespołu Varius Manx, która była bardzo podobna do kompozycji „Lost For Words” zespołu Pink Floyd.
Inteligentne plagiaty to te, które kradną klimat i styl jakiegoś utworu czy wykonawcy, a nie chamsko ściągają utwór nuta w nutę z obcej piosenki, którą skomponował ktoś inny. Plagiatorzy często bronią się, twierdząc, że wpadli na ten sam pomysł niezależnie od autora oryginału. Wówczas decyduje data premiery piosenki. Jeśli ktoś nagrał utwór i wydał go na płycie, a po kilku latach ukazuje się podobna kompozycja, której autor twierdzi, że sam ją wymyślił – sprawa staje się oczywista.
Dawno temu głośna była w Polsce awantura wokół słynnego przeboju grupy Brathanki pt. „Czerwone korale”. Piosenka stała się hitem radiowym i ukazała się na płycie – wtedy okazało się, że jest to kompozycja mało znanego w Polsce węgierskiego muzyka, Ferenca Sebő. Zespół bronił się, twierdząc, że był przekonany, iż ma do czynienia z tradycyjną twórczością ludową.
Szybko udało się konflikt zażegnać. Ferenc Sebő zagrał kilka wspólnych koncertów z Brathankami, a jego kolejne utwory (tym razem już podpisane) znalazły się na kolejnej płycie zespołu.
Królem plagiatów i podróbek jest za to Sławomir Świerzyński, lider discopolowego zespołu Bayer Full, który przywłaszczył kilka kompozycji mniej znanych wykonawców i przez lata prezentował je z uśmiechem na scenie jako własną twórczość. Chodzi m.in. o piosenki takie jak „Tawerna Pod Pijaną Zgrają” Grzegorza Bukały z Wałów Jagiellońskich, „Moja muzyka” Karola Płudowskiego czy słynny hit „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina”. Prawdziwi autorzy tych piosenek przez lata procesowali się z gwiazdorem i bywalcem salonów politycznych. Ostatecznie Świerzyński przegrał z nimi procesy, a autorzy udowodnili, że piosenki zostały im bezczelnie skradzione. Fakt ten nie zepsuł jednak humoru liderowi Bayer Full, który oświadczył, że nie ma za co przepraszać – ale musiał płacić.
Piosenka, podobnie jak markowe perfumy, francuskie szampany czy włoskie sery, może być nie tylko podrabiana, ale także wybrakowana.
I tu zaczynają się schody. Co właściwie może oznaczać sformułowanie „piosenka wybrakowana”? Towar wybrakowany to zniszczone opakowanie albo produkt z tzw. wadą fabryczną. Złych, słabych, koszmarnych piosenek jest cała masa – ale czy można o nich powiedzieć, że to piosenki wybrakowane?
Moim zdaniem piosenka wybrakowana to taka, która zawiera błąd językowy. A to zdarza się nawet przebojom. Brytyjskie zespoły glam rocka, takie jak Sweet czy Slade, często świadomie używały w tytułach piosenek błędów językowych. Tytuły i zwrotki roiły się od sformułowań slangowych i ulicznych, co miało podkreślać robotnicze pochodzenie muzyków. Dziś niektórych piosenek wykonawców z kręgu hip-hop ciężko zrozumieć, bo są wykonywane w slangu dla wtajemniczonych.
Co innego świadome zabiegi i stylizacje na mowę ulicznych gangów, a co innego pospolite byki. A te zdarzały się nawet największym hitom. Piosenka z serialu telewizyjnego „Klan” autorstwa Jacka Cygana i wykonywana przez Ryszarda Rynkowskiego pt. „Życie jest nowelą” zawiera koszmarny paproch słowny – niestety powtarzany milion razy, bo przy emisji każdego odcinka i licznych powtórkach.
Oto fragment zwrotki:
„Życie, życie jest nowelą
Raz przyjazną, a raz wrogą
Czasem chcesz się pożalić
Ale nie masz do kogo”.
W polskim języku prawidłowa forma to „nie masz KOMU się pożalić”, a nie do KOGO. To błąd w odmianie. Zauważył ten byk dawno temu Stanisław Tym i wyśmiewał znanego autora tekstu od analfabetów. W słynnym hicie Urszuli pt. „Konik na biegunach” pada zwrot: „Konik – z drzewa koń na biegunach”. Niestety, z DRZEWA to może być małpka, bo sobie czasem skacze po konarach. A dziecięcy konik do zabawy na pewno jest z DREWNA.
Podobne kuriozum zawierała piosenka legendy polskiego punk rocka – zespołu KSU (niedawno powstał film fabularny oparty na ich historii) pt. „Za mgłą”. W tej piosence, opowiadającej o pięknie bieszczadzkich szlaków, wokalista Eugeniusz Olejarczyk śpiewał, że jest „przeziębnięty”.
Piosenki z bykami językowymi nikomu jednak nie przeszkadzają – a nawet mogą być, i często są, znanymi hitami. Towar wybrakowany na półce w sklepie nie ma już tak dobrze i zwykle jest oddawany do reklamacji.